Wysłany: Sob Maj 24, 2008 1:25 pm    Temat postu: Gałąż Andrzeja-Helena Galczak132 córka

Franciszka i Józefy


Dom Heleny(131) i Jana Kujawów
Ze wspomnień Eli Balcer (1323)
Wioska i dom jest taki jak wiele innych, lecz w nim jest miła i serdeczna atmosfera.
Rodzina trzypokoleniowa:- Babcia, Rodzice i siódemka dzieci.
Mama całymi dniami krzątała się w kuchni i na podwórku. Tata od świtu do wieczora zapracowany

w polu i w obejściu. Babcia Anielka ( mama Jana ) zawsze znalazła sobie zajęcie. Latem karmiła

kaczuszki, kurczaki dbała o ogródek kwiatowy i warzywniak.
Zimą szyła, cerowała szydełkowała darła pierze, a wieczorami opowiadała nam bajki i czytała książki.
Do dziś pamiętam zapach i smak świeżo upieczonego z chrupiącą rumianą skórką, a do tego mleko

prosto od krowy, jeszcze cieplutkie z pianką.
Często wspominam talerz z z wysoką kolumną staranie ułożonych kanapek. Były kolorowe

od smacznych na nich różności. Baaardzo nam smakowały i szybko znikały z talerzy, a przecież

Mama tak długo je stroiła.
Gdy nadeszły wakacje zjeżdżała się rodzina z różnych stron, nie zabrakło też Włocławiaków.
Mieszczuchom wszystko smakowało, na śniadanie jedliśmy żurek z wielką pajdą chleba-

tego w domu nie mieli. Uczyli się prostych czynności gospodarskich: -rżnięcie sieczki,

przyprowadzanie krów z pastwiska, dojenie krów, wiązanie snopków.
Wojtek ( 1111) jest dumny, że nauczył się u Wujka kosić. Najdłużej i najczęściej odwiedzała

nas Ela ( 1122 ), była po prostu jedną z nas. Pod ogromnym orzechem stał duży stół i ławki,

było to doskonałe miejsce na posiłki w gorące słoneczne dni.
Ze spaniem też nie było problemu, dorośli spali w domu, a dzieci w stodole na sianie.

Jego zapach, granie świerszczy i rechot żab stwarzały niepowtarzalny nastrój.
Do późnych godzin toczyły się rozmowy ubarwione różnymi psikusami. Gdy nadchodziła

burza zabieraliśmy swoje koce, poduszki i uciekaliśmy do domu.
Goście wypoczywali czynnie. Ciocie pomagały w kuchni, a reszta szła w pole.
Tata kosił zboże kuzyn Jurek dzielnie mu pomagał, choć nieraz ścinał same kłosy.

Wujek Zygmunt(111) z młodzieżą ustawiali sztygi. Wyglądały dziwnie, bo snopki poukładane

były kłosami w dół. Wujek uważał, że uchroni to kłosy od deszczu. Wożenie snopków było nie

lada frajdą. Gdy wracaliśmy z pola siedzieliśmy wysoko na furze, a gdy snopki zsunęły się

i spadły na drogę, dzieciaki rozbawione spadały z nimi.
Rodzice mimo obowiązków przyłączali się do zabaw dzieci. Gdy byliśmy nastolatkami schodzili

się u nas rówieśnicy i przy muzyce na organkach odbywały się nasze pierwsze potańcówki.

Starsi chodziliśmy na prawdziwe zabawy, które organizowano w każdej wsi.
Tego dnia z papilotami na głowie starałyśmy się jak najszybciej wywiązać ze swoich obowiązków.

Ela też się uwijała jak w ukropie. Po pracy mycie i malowanie, bo chłopaki już czekali na zabawie.

Po powrocie następowała wymiana wrażeń..
Zabawy składkowe organizowaliśmy bardzo często w naszym domu. Tu wszyscy czuli się najlepiej.
Rodzice już nie żyją. Przedwcześnie odeszła od nas siostra Władzia.
Dom rodzinny nadal stoi. Z całej Polski płyną wspomnienia o cieple, które emitowali Rodzice

i o niezapomnianych młodych latach.
Brat Włodek z żoną Ewą podtrzymują rodzinne tradycje. Latem jak za dawnych lat pod tym

samym orzechem rozstawiają suto zastawiony stół. Jest zawsze pyszne ciasto oraz coś

mocniejszego. Wspomnienia rodzinne, śpiewy i śmiechy słychać daleko do późnych godzin nocnych.